Wanda Kamińska

Park jesienią

II wyróżnienie

Jesiennym parkiem, mgieł aleją
Idziemy tuląc rękę w ręce
Odrealnione, łagodnieją
Kształty, spowite w bladą przędzę

Szeleszczą liście pod stopami
Przymglone: czerwień, żółcie, brązy
Wilgotne drzewa kapią łzami
Półnagie, drzemią stare wiązy

W okrytej liśćmi, suchej niszy
Znalazły przystań senne jeże
Złowiona w mgły, powłoki  ciszy
Para staruszków na spacerze

Przez siatkę

Przez siatkę zmarszczek na świat mój patrzę
Choć gorzej widzę, więcej dostrzegam
Ważnych detali w życia teatrze
Dalej niż okiem myślą wybiegam

Do lat przeżytych, doświadczeń rzędów
Miarę przykładam i ważę słowa
Lepiej nam własnych unikać błędów
Bo gorzka bywa mądrość życiowa

Przez siatkę zmarszczek, klapkę w rozumie,
Co się otwarła w stosownej chwili,
W zgiełku awantur, medialnym szumie,
Odnajdźmy sedno, co ledwo kwili

Po co nam burzyć wspólną budowę,
Drążyć przepaści niezasypane,
Po co na spory tracić jałowe
Życie, co tylko raz jest nam dane

Oda o starości

Starość się Panu nie udała
To fakt wiadomy od wieków
Fuszerka w tworzeniu niemała
Na Twój obraz, Panie – człeków

Komu potrzebna starość?
Wciąż pytam o to Stwórcę
Komu potrzebna szarość?
Chyba tylko szarej komórce

Staremu wiatr w oczy i biada
Zużywa się to i owo
Głowa i noga wysiada
Przestaje być kolorowo
Słowo!
Młodości podaj mi skrzydła
Może raz jeszcze się wzbiję
Starość doszczętnie mi zbrzydła
Pomyślę o jadle – i tyję
Młodości podaj choć lotkę
Podaj bez ociągania
Może poderwie ciotkę
Bo czas mnie nagli, pogania

Młodość jest mało skrzydlata
Wypasioną woli  furę
Wstęgą szos młodość dzisiaj lata
Fura nie Pegaz
Nie wzbije się w górę
Nie wzlecę  już nad poziomy
Poziomy nie poziomki
Poziomy – cel  ruchomy
Ja skrzydła mam z podomki
O niebo  nimi nie zahaczę
Bo takiej opcji nie ma
Młodość daje mi dopalacze
Dopalacz – zwykła ściema

Może anioł pożyczy swoje
Stróż niebieski, starą wysłucha
Bo Parnasu jasne pokoje
Dla lotnego otwarte ducha

Sjesta

Celebruję przerwę w polnych prac nawale
Słońce przez gąszcz liści przyjemnie przenika
Mój kot rozciągnięty na skraju trawnika
Drzemiąc, jednym okiem spogląda ospale

Nalewam wystygłą herbatę z imbryka
Rozpięłam koszulę, zwisa mi niedbale
Podjadam dojrzałych truskawek korale
Wdycham woń miodową kwiatów oliwnika

Lubię życie na wsi, choć tyle zachodu
Wymaga i trudu, by połać ogrodu
Dawała  wytchnienie i cieszyła oczy

Szczęśliwy ogrodnik, natura go wzrusza
Do zielonych pastwisk niech przywyknie dusza
Starość niech zieloną, po kres drogą kroczy

 

Jesień

Na polach pustawo i mgliście
Nad mgłami korony drzew płyną
Drżą z zimna blaknące liście
Krwią barwi się dzikie wino

Dni krótsze i chłodne wieczory
Przeminął czas letnich uniesień
Do melancholii człek skory
Kominek, nalewki – jesień

Hen ucieka nieubłaganie
Dojrzałego września uroda
Czas plonów niech trwa, zostanie!
Późnego lata mi szkoda
…………………………..

Siwiznę na głowie mieć,
Wiekowych trzymać się ram?
A mnie się jeszcze chce chcieć
I jeszcze w zielone gram!

 

Zdjęcie: Dreamstime.com